Tym razem będzie nietypowo. Opowiem o solidnym pływaniu, ale całkiem bez naszego udziału, jeśli nie liczyć obecności na brzegu.
Pomysł ultramaratonu zrodził się szybko i szybko doczekał realizacji. Nowa impreza długodystansowa na koniec sezonu to, mogłoby się wydawać, już za wiele. Cały rok nasycony był okazjami do pływania długodystansowego. Zaczynając od początków kwietnia, kiedy to organizowana jest „Wielka Siła”, a później „Parsęta”, przez imprezy wiosenne, letnie, jesienne aż do tego, wszystko wskazuje na to, że ostatniego w tym roku ultramaratonu. Jeśli dodamy do imprez krajowych także spływy zagraniczne, to w kalendarzu robi się ciasno. Pomysł śmiały i sprawdzony: przepłynąć 113 km (z pomiarów uczestników wyszło, że 116-118 km) w ciągu 12 godzin i zmieścić się w limitach czasowych punktów kontrolnych. Dodajmy do tego bardzo krótki dzień i płyciutką Pilicę – komplet atrakcji.
Okazją do organizacji maratonu kajakowego przez Klub Sportowy „Amber” z Tomaszowa Mazowieckiego stało się stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę. I tak, szaleństwo do którego zgłosiło się ponad 30 załóg (!) otrzymało nazwę Ultramaratonu Kajakowego „Z nurtem niepodległości”.
W zawodach wystartowało wielku naszych znajomych i przyjaciół, wieć koniecznie chciałam to zobaczyć. Tomek, który wrócił dwa dni wczesniej z Chin, ciągle walczył ze zmianą czasu, więc nie wstał o 5:00, by ze mną pojechać do Tomaszowa.
Na miejscu zastałam rozgrzewających się zawodników i sędziów odczyniających ostatnie przedstartowe rytuały. Wiele razy to widziałam, więc nic mnie nie zaskoczyło. Poza mgłą… W chwili, gdy dojechałam do rzeki, nad wodą zaczęła się unosić leciutka mgiełka, jakby welon jakiś Pięknej Pani Jesieni. Z każdym stopniem obniżającej się temperatury, mgła gęstniała, potęgowana jeszcze przez zrzut ciepłej wody ze zbiornika Zalewu Sulejowskiego (efekt starań Andrzeja Ambroziaka o nierysowanie rzeką kajaków). Wiedziałam już, że czeka mnie idealna sceneria i że dostanę to, po co przyjechałam. Kilka zdjęć na starcie, potem kilkadziesiąt pod mostem kolejowym w oczekiwaniu na ewentualne wywrotki i kilkaset zdjęć w Spale i Teofilowie. Byłam świadkiem mistycznej uczty, która skończyła się około 9:00, kiedy słońce podgrzało atmosferę do kilkunastu stopni. Dostałam dokładnie to, po co przyjechałam. Mam kilkaset fantastycznych zdjęć, które pewnie jeszcze długo będą brały udział w konkursach fotograficznych, a kto wie, może nawet na siebie zarobią…
A maraton? No cóż, uczestnicy chwalą i domagają się następnych edycji, a fala hejtu, która wylewa się na organizatorów od tych, których nie było, świadczy jak najlepiej o imprezie.
Trasę najszybciej przepłynął Michał Zielski, jednka ZIELU nie był klasyfikowany, bo świadomie wziął kajak sportowy, niedozwolony regulaminowo. Za nim był Piotrek Rosada, który stanął na najwyższym stopniu podium. Należy zauważyć, że zaledwie 10 łódek zmieściło się w czasie, a do mety dopłynęło jeszcze, ale już po czasie, drugie tyle kajaków. Na uznanie i wielkie brawa zasłużyła Agnieszka i Marta, które w prawdzie metę przekroczyły po czasie, ale czy kogoś to obchodzi? Gratulacje! Jesteście niesamowite!