Autor: Tomasz Woźniak
Kiedyś podczas pracy nad prezentacją na temat różnic kulturowych zaproponowałem do wykorzystania zdjęcia z Belgradu. Anglik, z którym pracowałem nie miał nic przeciwko. Natomiast Michel – kolega z Francji – ocenił je jako seksistowskie. Zdjęcia przedstawiały Serbki w centrum miasta. Kobiety z południa naszego kontynentu nie wyjdą z domu nawet na drobne zakupy, jeśli się do tego nie przygotują. Muszą być zadbane, ubrane. My powiedzielibyśmy, że wystrojone. Taki właśnie obrazek narzucił mi się jako pierwszy po przybyciu do stolicy Serbii. I to właśnie przedstawiały oprotestowane zdjęcia. Bardziej spodziewałbym się tego ze strony purytańskiej Anglii, ale z Francji? Ponieważ prace prowadziliśmy zdalnie, przez Internet, tzn. bez bezpośredniego kontaktu, i porozumiewaliśmy się tylko po angielsku – dałem za wygraną i zdjęcia poszły do kosza. Kiedy spotkaliśmy się później na podsumowanie naszej pracy, mogliśmy sobie wszystko wyjaśnić. Chociaż w zasadzie nie było takiej potrzeby, kiedy okazało się, przy sporym zaskoczeniu zarówno moim jak i kolegi z Anglii, że Michel to, przynajmniej w tym przypadku, imię żeńskie. Była to jej pierwsza praca po ukończeniu studiów.
Opowiadam o tym nie tylko ze względu na stereotypy, w których często tkwimy (do czego jeszcze wrócę), ale i ze względu na różnice kulturowe, do których niewątpliwie należy podejście do sauny.
W krajach na północ i wschód od nas, korzystanie z sauny jest popularnym, towarzyskim i prozdrowotnym obyczajem. W Polsce natomiast kultura korzystania z sauny nie jest powszechna. Wymieniana jest ona najczęściej jednym tchem razem ze SPA czy jacuzzi, jako symbol luksusu. Moje postrzeganie mieściło się w granicach tej „normy”. Traktowałem ją jako takie „nie wiadomo co”. Jak, nie ubliżając nikomu, maseczkę na twarz z ogórków. Czyli nie wiadomo do czego toto komu. Taka raczej fanaberia.
Pierwsze spotkanie z sauną miałem dość traumatyczne. Przypadkowo kwatera, którą wynajmowałem, była w nią wyposażona. Skorzystałem. Siedziałem w tym gorącu tyle ile wytrzymałem. Nie wiem ile. 40 Minut, może dłużej (teraz wiem, ze to 2-3 razy za długo). Zrobiło mi się słabo. Przy wyjściu, tuż obok było jacuzzi. Pomyślałem, że to tylko większa wanna, ale może poprawi mi samopoczucie. Wlazłem bezpośrednio po saunie do jacuzzi z ciepłą wodą! Zapewne u wszystkich, znających się na rzeczy, pojawił się w tej chwili uśmiech politowania, ale mi nie było do śmiechu. Serce skakało po klatce piersiowej z prawa na lewo, z góry na dół. Płuca nie potrafiły nabrać powietrza. Raz tylko widziałem człowieka w podobnym stanie. Wracaliśmy wtedy z wypadu na narty. Kolega poczuł się lekko przeziębiony. Zażył leki przeciwgrypowe i popił dwoma modnymi ostatnio napojami energetycznymi. Skończyło się na tym, że całym autobusem zawieźliśmy go do szpitala.
Proszę Was nie popijajcie leków napojami energetycznymi i nie wchodźcie do jacuzzi po saunie! Po swojej przygodzie wyciągnąłem następujący wniosek: sauna nie jest tak zdrowa, jak o niej mówią. A już na pewno nie jest dla mnie. Żyłem w tym przeświadczeniu 10 lat. Jak typowemu ignorantowi, było mi z tym dobrze i pewnie trwałoby to dłużej, gdyby nie kolejny przypadek.
Wybraliśmy się z grupą znajomych do Szwecji na łyżwy. Ponieważ byłem po dwóch miesiącach choroby, po kilku seriach antybiotyków, więc nie paliłem się do wyjazdu. Ale bilety na samolot już kupione i łyżwy podobno całkiem inne niż u nas. Szwedzi mają bzika na ich punkcie. Dodatkowo jeden z przyjaciół złamał na kilka dni przed wyjazdem rękę, a mimo to jednak zdecydował się z ręką w gipsie jechać na łyżwy. Sami rozumiecie, nie wypadało mi się wycofać. Po prostu musiałem pojechać.
Już w Szwecji któregoś wieczoru, po wyjściu spod prysznica, widzę taki oto obrazek: okno otwarte na oścież, a pod nim siedzą sobie na golasa tubylcy i konwersują w najlepsze. Na zewnątrz -20oC, robię więc wielkie oczy. Musiałem mieć nietęgą minę, bo jeden z nich zaczął tłumaczyć mi, ze właśnie wyszli z sauny i muszą się ochłodzić. Zapytał też grzecznie czy życzę sobie, żeby zamknąć to okno (było ono tak duże, ze praktycznie staliśmy na mrozie). Wielce zmieszany zaprzeczyłem. W pośpiechu wrzuciłem coś na siebie i taki mokry wybiegłem z tej łaźni – lodówki. Zły na siebie, bo jeszcze dobrze nie wyzdrowiałem, a zanosi się – przez własną głupotę – na kolejne choróbsko. Ale nie tylko ta myśl nie dawała mi spokoju.
Od chłopięcych lat mamusia uczyła mnie, że po kąpieli należy się wytrzeć i szybko ubrać. A najlepiej wskoczyć pod kołderkę lub pod pierzynę. Ta zasada sprawdzała się przez wiele lat. Wierzyłem w nią bez zastrzeżeń, zwłaszcza że nieprzestrzegana karała organizm przeziębieniem. A tu coś takiego! Co ci Szwedzi mają? Jaką wiedzę, czy umiejętności posiedli? Jeszcze może bym zrozumiał gdyby podskakiwali, czy biegali z zimna. Ale nie. Oni nawet się nie trzęśli, nie zgrzytali zębami. I jeszcze ten ich spokój. Siedzą i rozmawiają jak Anglicy przy herbatce. Z tą różnicą, że są nadzy, a wokół mróz. O co chodzi?!
Mnogość zajęć nie pozwoliła mi poukładać sobie w głowie tego wszystkiego. Już na drugi dzień wybraliśmy się grupowo do sauny. Takiej najbardziej klasycznej, opalanej drzewem, położonej nad brzegiem morza i z widokiem na morze, które w tym okresie zamarznięte było po horyzont. Wyglądało jak biała pustynia. Osobiście narąbałem drzewa. Potem tą samą siekierą wyrąbaliśmy przerębel. Kiedy temperatura w saunie osiągnęła około 90oC, ja pełen obaw, co do możliwości mojego organizmu, jednak ufny w doświadczenie moich przyjaciół, wszedłem do środka.
Sauna składa się z dwóch lub trzech poziomów ławek. Ze względu na rozkład temperatur można dobrać sobie miejsce o największym komforcie. Przeważnie zaczynamy pobyt od dolnych poziomów, gdzie temperatura jest nieco niższa i stopniowo, w miarę przyzwyczajania się, przechodzimy wyżej. W saunie przebywamy około 15 minut w zależności od samopoczucia (pocenia się, itp.). Nic na siłę. Wszystko według indywidualnych preferencji. Może to być 12 minut, a może być 20 minut. Po wyjściu trzeba się mocno schłodzić. Im bardziej tym lepiej. Najfajniej w przerębli, jeśli nie, to w specjalnym basenie lub wannie z lodowatą wodą. W ostateczności zimny prysznic. Czas przebywania w przerębli jest sprawa indywidualną. Jedni wytrzymują kilka sekund inni kilkadziesiąt. Woda pod prysznicem jest znacznie cieplejsza, więc minie dłuższy czas zanim się odpowiednio schłodzimy, ale tak naprawdę pod prysznicem to nie to samo.
Ja wytrzymałem w lodowatej wodzie kilka sekund. To, co działo się potem wymaga poświecenia większej uwagi. Wyobraźcie sobie siebie po wyjściu z lodowatej wody, stojących na siarczystym mrozie. Jeśli obawiacie się teraz o własne życie, jeśli przepełnia Was żałość na położenie, w jakim się znaleźliście, to to już nie jest nawet stereotyp. To są klapki na oczach, które trzeba zerwać. Przyzwyczajeni do wygody i stałego ciepła w naszych mieszkaniach (historia centralnego ogrzewania to raptem kilkadziesiąt lat; namiastki systemów grzewczych były co prawda już w średniowieczu, ale to ani nie ta powszechność, ani nie te temperatury) szybko zapomnieliśmy o możliwościach naszych organizmów. A przecież nasi przodkowie musieli wielokrotnie wpadać pod załamujący się lód i cywilizacja przez tyle tysiącleci jakoś przetrwała.
Po wyjściu z wody stałem na oświetlonej blaskiem księżyca lodowej pustyni. Wokół skrzył się śnieg. Nad głową niebo pełne gwiazd i ja pośrodku. Nagi. Oddycham pełną piersią i czuję nierzeczywistość chwili. No i oczywiście nie jest mi zimno. Ani odrobinę.
Kiedy chcemy stać bezpośrednio na lodzie lub śniegu przydadzą nam się oczywiście jakieś klapki. Albo jakaś ławeczka dla odpoczynku, bo minie kilka minut zanim zacznie robić nam się zimno, a dopiero wtedy wracamy do sauny na kolejną turę.
Po tych przygodach z termiką, każdy prysznic kończę zimną wodą. Wychodzę dzięki temu z łazienki kilka lat młodszy. Wszystko to pomimo, iż wcześniej pod zimną wodą nie mogłem wytrzymać, aż brakowało mi powietrza. Teraz wiem, że to nie z zimna, lecz ze strachu. Zresztą w dzisiejszych czasach, kiedy najczęściej słyszanym tekstem w mediach jest „…przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki lub skontaktuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż niewłaściwe…”, a Polska jest narodem lekomanów, może to być dobra alternatywa dla zmiany codziennych nawyków i trybu życia.
Sauna w „pigułce”, albo raczej zamiast:
1. Około 15 minut w temperaturze >90oC
2. Mocne lecz niespieszne schłodzenie
3. Odpoczynek ~10 min „do ostygnięcia”.
Powtórzyć dwu lub trzykrotnie, stosować raz w tygodniu.
Ps. Każdy ma takie miejsce do którego powraca. Jedni mają wysokie drzewo, na które wchodzili w dzieciństwie, drudzy Szpiglasowy Wierch w Tatrach. Jeszcze inni śpiew gondoliera w Wenecji.
Ja mam swoją mroźną Szwecję.