Wywiad z Andrzejem Armińskim dla Magazynu Kajakowego WIOSŁO
Rozmowę przeprowadziła: Kinga Kępa
Andrzej Armiński to projektant i budowniczy jachtów, obserwator gwiazd zmiennych dla AAVSO.
Andrzej Armiński, ur. 26.01.1956 r. w Bydgoszczy, mgr inż. budowy okrętów, absolwent (1979) Instytutu Okrętowego Politechniki Gdańskiej. Zatrudniony w Biurze Projektowo-Konstrukcyjnym Stoczni Szczecińskiej, w Instytucie Oceanotechniki Politechniki Szczecińskiej, obecnie właściciel stoczni Projektowanie i Budowa Jachtów. Mieszka w Szczecinie od 1979 roku. Stopień kapitana jachtowego otrzymał w 1985 roku w Trzebieży. Należał do Klubu Sportowego Stal Stocznia Szczecin, Yacht Klubu Polski w Szczecinie, obecnie jest prezesem Szczecińskiego Towarzystwa Żeglarskiego i członkiem JK AZS Szczecin.
Ważniejsze rejsy: cztery trzymiesięczne rejsy po Morzu Śródziemnym (1987-1990) na własnym jachcie „Mantra” typu Cruiser 22, roczny rejs przez Atlantyk w ramach regat America 500 (1992) na własnym jachcie „Mantra 2”, dwuletni rejs dookoła świata w ramach regat Expo’98 Round the Word Rally na własnym jachcie „Mantra 3”(1996-1998), za który otrzymał pierwszą nagrodę Rejs Roku 1998 i Srebrny Sekstant. Łącznie przepłynął ponad 50 000 Mm.
Zaprojektował jachty Opty 71, Alamtur 2, Alamtur 3, Polarka, Mantra 2, Mantra 3, mantra 7000, mantra 31, mantra 28, mantra 35. Od 1998 jest właścicielem stoczni jachtowej Projektowanie i Budowa Jachtów, która oprócz typoszeregu jachtów mantra buduje seryjnie katamarany morskie Broadblue 42, Broadblue 385 i Format 400 Cabrio oraz jachty Finngulf 37 i Stila 44.
Wprowadził w Polsce Międzynarodowy System Pomiarowy IMS i pełnił funkcję Głównego Mierniczego PZŻ. Był członkiem Komisji Morskiej ZOZŻ i Głównej Komisji Morskiej PZŻ, dyrektorem technicznym Fundacji Polski Jacht w Pucharze Ameryki.
W latach 2005-2011 zorganizował rejsy, w których dwa jego jachty typu mantra 28 „mantra ANIA” i „mantra ASIA” trzykrotnie okrążyły świat. Najpierw w Kobiecych Regatach Dookoła Świata 2005-2007, za co otrzymał Honorową Nagrodę Rejs Roku 2007. Następnie w samotnych rejsach Joanny Pajkowskiej (najszybszy polski samotny rejs dookoła świata – 198 dni) i dwudziestodwuletniej Marty Sziłajtis-Obiegło. Trzeci krąg został zamknięty przez załogi płynące parami: Asię Pajkowska i Alka Nebelskiego, Dawida Hałonia i Martę Makulec oraz Wojtka Maleikę i Jadzię Pękalską.
Andrzej Armiński zaprojektował i wybudował kajak OLO na I Transatlantycką Wyprawę Kajakową Aleksandra Doby, którą także sfinansował.
Kinga Kępa: Jak doszło do pierwszego spotkania Aleksandra Doby i Andrzeja Armińskiego? Jak to się zaczęło?
Andrzej Armiński: Olek przyszedł do mnie, do biura, z informacją, że chce przepłynąć kajakiem Atlantyk. Przedstawił mi swoje zamierzenia. Mam doświadczenie w wyprawach oceanicznych różnego rodzaju. Na tej podstawie, po zadaniu dziesiątków różnych pytań, jeszcze tego samego dnia, podczas spotkania, uzgodniliśmy, że spróbuję mu pomóc, ponieważ jego zdeterminowanie i konsekwencja oraz kwalifikacje wskazywały na to, że to się uda. Olek jest inżynierem i ja też jestem inżynierem. Obaj postawiliśmy przed sobą trudne zadanie do zrealizowania, ale na tyle interesujące, że warto je było podjąć. Olek zaznaczył już wtedy, że nie będzie miał żadnego finansowego wsparcia. Wiedziałem od początku, że będę musiał wyprawę w całości sfinansować.
Tym sposobem przestawił się Pan z budowy jachtów na budowę kajaków.
Niezupełnie. Nie przestawiłem się. Moja stocznia produkuje duże katamarany morskie, ale zawsze znajdzie się jakiś wolny kącik, gdzie można kajak zbudować.
Istnieje spore „ryzyko”, że naśladowcy Olka, chętni do przepłynięcia Atlantyku, zgłoszą się teraz do pana z prośbą o kajak.
Istotnie tak było. Po sukcesie Olka sprzed prawie trzech lat miałem sporo maili i telefonów z zapytaniami, czy można ten kajak kupić i wykorzystać lub czy nowy, podobny, można zamówić. Moja stocznia nie produkuje kajaków. Prowadzimy seryjną produkcję dużych katamaranów i jachtów, więc kajak traktowałem jako przedsięwzięcie jednostkowe.
Wtedy to było panów pierwsze spotkanie? Nie znaliście się wcześniej osobiście?
Ja słyszałem o Olku z prasy czy od znajomych. W końcu on mieszka niedaleko, bo w Policach, a ja w Szczecinie, ale osobiście się nie widzieliśmy. Chciałbym podkreślić, że nasze postanowienie o realizacji wyprawy od początku nie spotkało się z aplauzem otoczenia i do końca pozostało nas tylko dwóch. Wokół nas przez rok, albo i dłużej, panowało wymowne milczenie: „dwóch wariatów się bierze za rzecz niemożliwą i na pewno nic z tego nie będzie, a jeśli cokolwiek się zacznie, to i tak się skończy tragedią”. Przez cały okres przygotowań byliśmy sami: zespół w stoczni i Olek. Zresztą my sami nie poszukiwaliśmy zewnętrznego wsparcia, ale nie było nawet życzliwego zainteresowania.
Wspomniał Pan, że ma Pan doświadczenie w wyprawach oceanicznych. Ile razy przepłynął Pan Atlantyk?
Pierwszy raz przez ocean płynąłem w roku 1992 na jachcie, który sobie sam zbudowałem. To był jacht wyprawowy o nazwie Mantra 2. Rejs zaczął się na Adriatyku w Słowenii. Najpierw popłynęliśmy na Igrzyska Olimpijskie do Barcelony. Dalej na atlantyckie wybrzeże Hiszpanii, gdzie dołączyliśmy do flotylli jachtów uczestniczących w imprezie „America 500″ – około 150 jachtów wspólnie płynęło przez miejsca związane z pierwszym rejsem Krzysztofa Kolumba przez Atlantyk. Odprawa kapitanów jachtów odbyła się dokładnie w tej samej sali hiszpańskiego klasztoru la Rabida, gdzie Kolumb miał odprawę swoich pilotów. Byliśmy w kościele Św. Jerzego na mszy porannej przed wypłynięciem, tak samo jak Kolumb i jego załogi. Do jachtów z kościoła wyszliśmy nieczynną już dziś bramą, którą to drogę pokonał Kolumb, i tak dalej, tak dalej… Potem była Madera, Wyspy Kanaryjskie, Atlantyk i Karaiby i krzyż na wyspie San Salvador, upamiętniający miejsce, gdzie Kolumb dopłynął do Ameryki. Dotarliśmy do Florydy, a rejs trwał jeszcze wiele miesięcy i zakończył się dopiero w Massachusetts. To był mój pierwszy raz przez Atlantyk. Następnie była Mantra 3, którą opłynąłem świat. Potem moje jachty Mantra Ania i Mantra Asia kilkukrotnie przepłynęły Atlantyk i trzy razy dookoła świata.
W roku 2013 przynajmniej dwukrotnie pokonał Pan Atlantyk, bo byliście z Olkiem w Brazylii po kajak.
Ja niestety nie płynąłem całej trasy, bo nie mam teraz aż tyle czasu. Popłynąłem moim katamaranem Cabrio 2 z Olkiem na Wyspy Kanaryjskie, a po krótkiej przerwie popłynęliśmy razem na Wyspy Zielonego Przylądka. Dalej Olek popłynął z kpt. Asią Pajkowską.
Wydaje się więc, że Atlantyk to łatwy akwen, skoro da się go po wielokroć pokonywać w tę i z powrotem.
Istotnie, tysiące żeglarzy, jeśli nie setki tysięcy już przepłynęło Atlantyk. Nawet w czasach Kolumba to nie było wcale takie trudne wyzwanie. Jeśli wybrało się trasę pasatową (w kierunku na zachód), to w zasadzie cały czas płynęło się z wiatrem. Każda w miarę „dzielna” jednostka jest w stanie to zrobić. Powrót jest trudniejszy, o czym Olek miał okazję się przekonać, wracając w kwietniu w sztormach z Brazylii katamaranem z kajakiem na pokładzie.
Wyprawa na wiosłach kajakiem przez Atlantyk to nieporównywalnie trudniejsze zdanie. Oprócz Olka tylko trzech innych śmiałków przepłynęło ocean kajakiem.
Czym różni się pokonywanie Atlantyku północnego od południowego?
Pierwsza wyprawa Olka przebiegała w pasie równikowym. Wyruszył z Dakaru, a skończyć miał w Fortalezie w Brazylii, czyli miejscu, gdzie nie spodziewamy się dużego falowania. Taki był plan, że na całej trasie będzie w miarę niewielka fala i wiatry w miarę sprzyjające. Okazało się jednak, że jest tu pułapka. W pasie równikowym również występują burze i przeciwne wiatry, które zatrzymały kajak na długo. Olek sześć tygodni przebijał się przez ten pas cisz i burz. Początkowy i końcowy etap wyprawy były stosunkowo łatwe.
Natomiast północny Atlantyk to całkiem inna historia, ale Olek obecnie nie płynie po północnym Atlantyku. Wyruszył z Lizbony i skierował się w rejon Wysp Kanaryjskich, a to już na pewno nie jest północny Atlantyk. Płynie wzdłuż południowej krawędzi wyżu azorskiego. Teraz warunki są inne, nie ma tego pasa burz. Powinien być przeważający korzystny wiatr w plecy na południu wyżu azorskiego, ale ponieważ jest zima, to na północnym Atlantyku zbierają się potężne niże i niektóre potrafią sięgnąć aż tak daleko na południe, tam gdzie Olek płynie, mniej więcej 25 st. N. W grudniu był taki przypadek. Silny niż cofnął Olka, parę dni go trzymał. Wiał wiatr przeciwny, bardzo silny. Mimo, że Olek próbował wiosłować, to dryfował bardzo szybko w kierunku Afryki.
Dlaczego więc Olek płynie zimą, a nie latem. Czy pomimo wszystko jest to korzystniejszy termin?
Dużo korzystniejszy! Nie ma ryzyka sztormów tropikalnych, huraganów, które trwają w okresie letnim i kończą się w listopadzie. Okres wolny od huraganów trwa do maja.
Olek nazywa Pana swoim strategiem. Jak wyglądają panów codzienne relacje podczas wyprawy? Czy codziennie rano dzwoni Pan do Olka i mówi: „dziś płyniesz tak i tak, tyle i tyle, w tym i tym kierunku”, czy też nadzór strategiczny nad Olkiem skończył się już w chwili, gdy wypłynął z Lizbony?
Gdybym codziennie mówił mu, co ma robić, to byłbym raczej taktykiem niż strategiem. Cały pomysł, którędy płynąć, co jest potrzebne, a co mniej ważne, te sprawy staramy się z Olkiem wspólnie ustalać. Olek ma do mnie pełne zaufanie, dogadujemy się świetnie.
Z wpisów, które Pan zamieszcza na stronie wyprawy, można by było wysnuć wniosek, że Olek nie ma słabszych chwil. Czy zauważył Pan u niego jakieś psychiczne kryzysy?
Olek jest merytoryczny, a nie emocjonalny. W związku z tym w wiadomościach, które do mnie docierają od niego, nie ma informacji o emocjach. Jest to człowiek niezwykle twardy, który swoimi słabościami nie chce się dzielić lub dzieli się rzadko. Ja, w mailach, które od niego dostaję, nie odbieram żadnych informacji o typowo ludzkich słabościach. Owszem, wymieniamy informacje techniczne, dotyczące urządzeń, awarii i tego typu problemów. Jak się Olek czuje, to dla mnie także jest zagadka. Ma zapewne sporo różnych problemów medycznych, chorób skórnych, powodujących bolesne dolegliwości. Sposób odżywiania Olka także jest dość mocno ograniczony, zarówno jeśli chodzi o jakość, jak i liczbę posiłków. Przy poprzedniej wyprawie Olek schudł 14 kilogramów, mimo że żywności mu nie brakowało. Widocznie nie jest to na tyle dobra żywność, żeby utrzymać wagę, gdy podejmuje się kolosalny wysiłek fizyczny. Olek nie podaje, jak ocenia, ile schudł tym razem. Kiedy wymienialiśmy ostatnie uwagi, Olek otrzymał ode mnie serię szczegółowych pytań. W odpowiedzi napisał, że i fizycznie i psychicznie czuje się dobrze.
Olek informuje o awariach sprzętu. Odsalarka, lokalizator satelitarny, telefon… Co uległo już awarii, a co jeszcze działa?
Wszystkie kluczowe rzeczy działają. Przede wszystkim działa napęd, który jest w rękach Olka. Wszystkie urządzenia dotyczące bezpieczeństwa samego kajaka są na tyle proste, że niespecjalnie coś może się tam stać. Ten kajak ani nie zatonie, ani się nie przewróci. Jest to bezpieczny rejs. Bardzo ważnym urządzeniem jest odsalarka, która niestety od samego początku miała nieszczelność i do tej pory nie działa. Wyprodukowała raptem 20 litrów słodkiej wody przez cały rejs. Jest możliwość używania tej odsalarki w trybie ręcznym. Są też dwie inne zapasowe odsalarki ręczne na wypadek, gdyby ta pierwsza całkiem się zepsuła. Całą potrzebną słodką wodę Olek produkuje ręcznie. Jest to spora uciążliwość, bo po ośmiu godzinach wiosłowania dziennie musi jeszcze kilka godzin produkować wodę.
Natomiast różne drobiazgi techniczne, które mają ułatwić życie, ułatwiają je, jak działają. Gdy się psują, to ułatwienia znikają. W kajaku jest trochę urządzeń elektronicznych, które w tym najbardziej mokrym środowisku, jakie można sobie wyobrazić, przestają działać. Przestaliśmy dostawać pozycję kajaka Olo na bieżąco. Już na początku awarii uległ pierwszy lokalizator SPOT. Do drugiego lokalizatora Olek nie wziął odpowiednich baterii, traktował go jako rezerwowy. Olek sobie z tym radzi, włączając lokalizator na krótko. Nie działają już oba telefony satelitarne.
Czy w związku z tymi problemami wszystko idzie zgodnie z planem? Jest w tej chwili za połową Atlantyku. Czy pozycja Olka zgadza się z wcześniejszymi założeniami?
Olek planował, że ta wyprawa zajmie cztery miesiące. Żywności wziął na pięć. W tej chwili minęły trzy miesiące wyprawy. Pierwszy odcinek jest dość długi, bowiem do południka 45 st. W, czyli do środka Atlantyku jest dłuższa droga, bo po starcie Olek musiał płynąć na południe, w rejon Wysp Kanaryjskich, a dopiero później skręcił na zachód. Drugi odcinek to jest prosta droga na zachód. Można powiedzieć, że już jest „z górki”. Natomiast jak będzie ze stabilnością pogody w rejonie Bahamów i Florydy, to się dopiero okaże.
Na oceanie najbliższy tydzień zapowiada się dobrze. Jest bardzo stabilna pogoda. Wyż azorski jest stacjonarny i pasat się zapowiada bardzo dobry, ale bliżej Florydy może być różnie z tą pogodą. Tam docierają północne wiatry. Zobaczymy, czy tam też uda się utrzymać dobre tempo i czy wiatr nie będzie przeszkadzał.
Czy żeglarze, pokonujący oceany, też mają problemy ze skórą?
Żeglarze mieszkają w suchym jachcie, natomiast Olek przebywa w bardzo wilgotnym środowisku. Cały czas ma bezpośredni kontakt ze słoną wodą, woda na niego bez przerwy pryska, jest sól w powietrzu. Olek żyje w soli i wilgoci. To jest zupełnie inne środowisko niż na jachcie.
Przez prawie trzy ostatnie lata Olek przymierzał się do pokonania Pacyfiku, mówił o tym. Tymczasem drugi raz wystartował na Atlantyk. Dlaczego?
Po pierwsze to Olek chciał wracać kajakiem ze Stanów Zjednoczonych przez rzeczywiście północny Atlantyk do Europy. Próbowaliśmy mu na wszelkie sposoby jakoś wyperswadować ten pomysł, proponując inne „zamienne” trasy. Wtedy zaproponowaliśmy, żeby Olek popłynął na Amazonkę, co także w środowisku kajakowym, jak rozumiem, jest sporym osiągnięciem.
Tak!
I tak się stało. Potem, ponieważ kajak był cały czas w Ameryce Południowej i były spore problemy ze ściągnięciem go przy pomocy kontenera i statku do Europy, no to powstała idea, że skoro ten kajak już jest w Ameryce Południowej to najprościej będzie kontynuować wyprawę stamtąd. Czyli popłynąć na Pacyfik. Przewiezienie kajaka nad Pacyfik też okazało się problematyczne. Ostatecznie podjąłem decyzję o wysłaniu mojego jachtu aż do Brazylii, tylko po to, żeby ten kajak przywieźć. Jak już go przywieźliśmy z powrotem do Europy, to naturalną konsekwencją tej decyzji było, że trzeba dalej płynąć z Europy, ponownie na Atlantyk.
Kajak sprawiał problemy Olkowi na Amazonce. Czy nie powinien być więc przebudowany po to, by być łatwiejszy nautycznie? Na przykład szybszy. Czy następna konstrukcja tego typu byłaby inna, lepsza?
Myślę, że ten kajak spełnił oczekiwania. Był zaprojektowany do tego, żeby przepłynąć Atlantyk. To był kajak na jeden rejs, na jednej trasie, w określonych warunkach i był zoptymalizowany tylko pod tym kątem. On kompletnie się nie nadaje do żeglugi po rzekach, jeziorach i do żeglugi przybrzeżnej. Płynięcie tym kajakiem po Amazonce to była udręka, bo po Amazonce powinno się płynąć zupełnie innym, leciutkim kajakiem. Ale innego kajaka nie było, więc Olek przepłynął Amazonkę tym, co miał. Na pewno było to trudniejsze niż płynięcie zwykłym kajakiem. Ale zaletą było to, że mógł spać w kabinie. Nie musiał rozkładać biwaków w dżungli. Takie małe udogodnienie.
Wizualnie kajak wygląda nieco inaczej niż trzy lata temu. Co się zmieniło? Co jest konsekwencją przeróbki pałąków? Czy lepiej płynie pod wiatr?
Nie, niestety nie. Olek oczekiwał, że być może tak będzie. Podstawowa zmiana była związana z tym, że drugi rejs przez Atlantyk jest dłuższy. Olek ma dużo więcej zapasów. Dlatego musieliśmy zamienić komorę wypornościową, na magazyn. A tego było jeszcze mało, więc trzeba było dodać skrzynię na pokładzie, która miała być potem przez Olka wyrzucona. Żeby zrobić dostęp do tych zapasów, trzeba było zmienić konfigurację pałąków. I dlatego widoczna z daleka zmiana wyglądu. Zmodyfikowane pałąki spełniają dokładnie taką samą funkcję co poprzednio, dają taką samą stateczność przy dużych kątach przechyłu.
Z Pana wypowiedzi zrozumiałam, że to, że Olek płynie Atlantykiem, nie oznacza rezygnacji z planów pokonania Pacyfiku?
Ja myślę, że przepłynięcie Pacyfiku jest mało realne. W strefie pasatowej, gdzie rejs miałby się odbyć, z wypłynięciem z Ekwadoru, Pacyfik jest zbyt rozległy, aby zdążyć przepłynąć go kajakiem w jednym sezonie, pomiędzy okresami cyklonów. W związku z tym trzeba by tą wyprawę podzielić na dwa lata. Ponadto ten rejs przez Pacyfik jest nudny. To są ogromne odległości, tylko pomiędzy Galapagos a Markizami jest 3000 mil…
Nudny?! Dobrze usłyszałam?
Tak. To jest olbrzymia otchłań, olbrzymia przestrzeń nieuczęszczanego oceanu, a ponieważ nie da się tego zrobić non-stop, nie widzę, jaki jest sens takiego rejsu. Kajakiem na rafach czy wyspach koralowych lądować się nie da. Trzeba by było wchodzić do wnętrza atolu, a to są miejsca bardzo burzliwe, z olbrzymimi prądami i dużym ryzykiem dla ciężkiego kajaka. Nie za bardzo realne jest więc, moim zdaniem, płynięcie na Pacyfik.
Ponadto nie bardzo jest też, dokąd dopłynąć. No bo gdzie? Papua Nowa Gwinea? Nie jest to zbyt bezpieczne miejsce do lądowania.
Japonia?
Japonia nie jest na tej trasie. Jest dużo dalej na północ. Jak się staruje z Ekwadoru, to trzeba się trzymać się strefy równikowej.
To może Australia?
No właśnie… Tam jest z kolei rafa barierowa, która bardzo utrudnia lądowanie.
Dlatego właśnie myślę, że Pacyfik nie nadaje się do tego typu „rekreacji” i chyba nikt nie próbował nawet organizować takiej wyprawy. Na północnym Pacyfiku pływa się raczej łodziami wiosłowymi i to w przeciwnym kierunku: z Japonii do Stanów Zjednoczonych. Ale tam są trudne warunki meteorologiczne i to miejsce nie nadaje się dla kajaka.
Czyżby Pan przewidywał, że Olek, jak skończy trwającą wyprawę, to raczej będzie skłonny udać się na kajakową emeryturę?
Trudno mi się wypowiadać za Olka. On jest jeszcze młodym człowiekiem, ma raptem 68 lat i rozpiera go energia /śmiech/. Co będzie dalej, to się okaże.
Trudno będzie go zatrzymać. Był Atlantyk najkrótszą drogą, potem najdłuższą, to co dalej? Wzdłuż?
Ciekawe co Olek powie, jak wróci.
Co Pan myśli o zbiórce środków na Olka potrzeby? Olek, jak wiemy, nie jest w stanie sfinansować wyprawy. Jak się Pan zapatruje na fakt, że trwa zbiórka pieniążków w ramach akcji „Zostań sponsorem strategicznym II Transatlantyckiej Wyprawy Kajakowej Aleksandra Doby”?
/Po namyśle/
W momencie kiedy zdecydowałem się zbudować Olkowi kajak na wyprawę transatlantycką, to także zdecydowałem się na to, że pokryję wszystkie koszty. Przed startem do pierwszej wyprawy sytuacja była prosta. Nikt się rejsem nie interesował, a my też nie zabiegaliśmy o żadne poparcie. W związku z tym liczba osób, które pomagały, była bardzo mała. Można powiedzieć, że to było tylko kilka przyjacielskich gestów.
Sytuacja zmieniła się, kiedy okazało się, że wyprawa zakończyła się sukcesem. Pojawili się wtedy „życzliwi” ludzie, którzy chcieli zaistnieć przy okazji rejsu Olka, udzielając dopiero wtedy jakiejś „pomocy”. Pomocy przede wszystkim medialnej. Ludzie zaczęli promować Olka, przy okazji promując siebie. W wielu wypadkach wyglądało to dość niesmacznie.
Przed drugą wyprawą transatlantycką też nie było dużego zainteresowania udzieleniem Olkowi konkretnej pomocy. Na przykład przez dwa lata nikt nie pomógł sprowadzić kajaka z Brazylii. Kiedy piętrzą się trudności, istnieje duże ryzyko i trzeba podejmować odpowiedzialne decyzje, to nie ma nikogo. Przepraszam, był jeden wyjątek. W uznaniu zasług Olka dla gminy Police burmistrz zdecydował się wspomóc Olka finansowo przed drugą wyprawą. Dzięki temu Olek miał pieniądze na przykład na sfinansowanie przewiezienia kajaka ze Szczecina do Lizbony. W tym miejscu składam wielkie podziękowania dla burmistrza i gminy Police za konkretną pomoc. Przed wypłynięciem Olek spotykał się z drobnymi ofertami komercyjnymi: my ci przekażemy na przykład odzież albo inne gadżety pod warunkiem, że zamieścisz nasze reklamy na kajaku lub stronie rejsu. Komercji w tej wyprawie w ogóle nie praktykujemy. W poprzedniej wyprawie nie było żadnych reklam. Przede wszystkim nie było mojej reklamy i tym razem też nie ma.
Ale chyba Pan akurat powinien się reklamować, bo wszystko, co się wydarzyło, jest Pana zasługą.
Uważam, że to jest rejs Olka, mówmy wyłącznie o nim. To Olek podjął ryzyko i trud przepłynięcia Atlantyku. Jest to jego indywidualne przedsięwzięcie o monumentalnej, po ludzku mierząc, skali. Owszem ja zbudowałem i sfinansowałem kajak, i wspieram Olka merytorycznie, aby wszystko poszło według planu. Jednak gdyby nie Olek, to tego rejsu by nie było. Tylko on jest na tyle twardy, że może taką wyprawę zrealizować.
Nie uważa więc Pan tej powszechnej mobilizacji środowiska kajakowego do zbiórki środków za coś wskazanego?
Ludzie dobrej woli doceniający przedsięwzięcie Olka w sposób naturalny czują z nim solidarność i zapewne potrzebę poparcia go w jakiejś formie. Takie dobre odruchy serca są bardzo miłe.
Czy jest coś, co chciałby Pan od siebie przekazać Czytelnikom WIOSŁA?
Nie jestem kajakarzem i bardzo słabo znam środowisko kajakowe, ale miałem kilka okazji być na spotkaniach i prelekcjach z kajakarzami. Muszę powiedzieć, że odniosłem wrażenie, że atmosfera wśród kajakarzy jest nawet milsza i ciekawsza niż wśród żeglarzy.
Dziękuję bardzo za poświęcony czas, za wszystkie informacje i rozmowę. Życzę, żeby miał Pan jak najmniej złych wiadomości z końcówki Atlantyku i żeby wszystko jak najlepiej przebiegało.
Dziękuję.