Inuici, czyli Eskimosi – mieszkańcy Grenlandii i krajów podbiegunowych – są prekursorami kajakarstwa morskiego. Ich kajaki powstawały z drewna i kości oraz skór zwierzęcych, służących jako powłoka. W tak skonstruowanych czółnach Inuici wyprawiali się, aby polować na foki, lwy morskie, a nawet na wieloryby. Siedząc w małym, wąskim kajaku, zdani byli przede wszystkim na siebie i na swoje umiejętności. Zimna woda i góry lodowe nie znoszą kompromisów i nie wszystkim było dane powrócić z polowania. Ale tamte czasy nie mają nic wspólnego ze współczesnym kajakarstwem morskim.
Nikt już nie jest zmuszony zdobywać z kajaka pożywienie dla swojej rodziny, a wypadki śmiertelne można policzyć na palcach jednej ręki. Dzisiejsze kajakarstwo morskie to sport jak każdy inny, w którym znajdują zastosowanie najbardziej zaawansowane technologie i materiały do produkcji kajaków, osprzętu i profesjonalnej odzieży. Kajakarze z Grenlandii wyruszali na łowy ubrani w uszyte ze skóry tuniki, okalające wąski kokpit i tors wraz z głową. Dziś mamy do dyspozycji suche kombinezony z gore-texu, chroniące przed wychłodzeniem w przypadku nieprzewidzianej wywrotki kajaka, czyli tzw. kabiny. Pamiętam, jak zaproszono do Sztokholmu rdzennego Inuitę, aby nauczył nas zaawansowanych technik kajakarskich. Ten biedny człowiek o mało nie utonął w basenie, wypadając z polietylenowego kajaka – otwór kokpitu był prawie dwa razy większy niż w jego grenlandzkim odpowiedniku. Na początku wszyscy myśleli, że mężczyzna chce nas wystraszyć, lecz po chwili zorientowaliśmy się, że na naszych oczach inuicki instruktor walczy o życie. Gdy już został wyciągnięty na brzeg, wszyscy dziwili się, czemu wytrawny kajakarz nie potrafi pływać?! No tak… ale gdzie miał się tego nauczyć? W lodowatej wodzie byłoby trudno… To kolejny dowód na to, że warunki, w jakich obecnie uprawiamy kajakarstwo, znacznie różnią się od tych z przeszłości.
Kajak XXI wieku
Myślę, że zarówno Inuita z harpunem na dalekiej północy, jak i współczesny człowiek z telefonem komórkowym w kieszeni, tak samo odbierają otaczającą ich przyrodę. Dla mnie osobiście ma to inny wymiar, gdy płyniemy bezszelestnie po tafli wody gładkiej jak lustro. Mamy możliwość zobaczenia wszystkiego jak pod mikroskopem, powoli i dokładnie. Czasem, kiedy jest flauta i przejrzysta woda, widoczność sięga kilku metrów głębokości. Ma się uczucie, jakby się leciało bezszelestnie w powietrzu. Dzisiejsze kajaki morskie są zrobione z różnych materiałów: laminatu, polietylenu, drewna i płótna. Długość kajaka waha się od 5 do 6 m, a szerokość od 50 do 60 cm. Są również kajaki dwuosobowe przystosowane do kajakarstwa morskiego. To, co różni kajak morski od np. „rzecznego”, to obecność co najmniej dwóch komór wodoszczelnych. Oznacza to, że możemy wyodrębnić w nim trzy części – dziobową, kokpit i rufową. W części dziobowej i rufowej umieszczony jest cały ekwipunek, a w środkowej siedzi kajakarz. Komory bagażowe są wodoszczelne i zapewniają niezatapialność kajaka. Jest on jak tratwa ratunkowa. Pakowność kajaka waha się od 150 do 250 l. Możemy więc zabrać ze sobą bardzo dużo bagażu, którego część jest dodatkowo pakowana w wodoszczelne worki. Jednocześnie duża pakowność kajaka morskiego umożliwia dłuższe wypady, nawet do kilku tygodni z uwzględnieniem tankowania wody raz na tydzień. Taki kajak jest naszym domem na wyprawach morskich. Mamy w nim namiot, śpiwór, kuchenkę, jedzenie, i wszystko, co jest potrzebne do komfortowego spędzenia wspaniałych wakacji na bezludnych wyspach. Z doświadczenia wiem, że zmieści się w nim nawet mały piecyk do ogrzania się w bawełnianym tipi. Dzięki temu wyprawy można odbywać przez cały rok. Przeszkodą jest tylko woda skuta lodem.
Małe know-how
Form i pomysłów na kajakarstwo morskie jest wiele. Od wypadów parogodzinnych, dziennych do kilkutygodniowych. Można poruszać się pomiędzy wyspami w szkierach lub robić długie „strzały” przez otwartą wodę, np. ze Szwecji do Polski. Większość ludzi wyobraża sobie kajakarstwo morskie jako pływanie po otwartym morzu, gdzie nie widać brzegu. Błąd wynika ze specyfiki polskiego wybrzeża Bałtyku. W Szwecji, gdzie jest ok. 40 tys. wysp, pływa się w labiryncie właśnie tam, gdzie nie dostanie się żadna większa jednostka. Oczywiście zdarzają się wielkie crossy, ale doradzam je raczej zaawansowanym kajakarzom, najbezpieczniej w asyście większych jednostek. Niezależnie od planowanej trasy, zawsze trzeba pamiętać o zabraniu dodatkowego prowiantu i wody pitnej na wypadek pogorszenia się warunków pogodowych. Przekonałem się o tym podczas pewnej grudniowej wyprawy na szkierach. Sztorm uniemożliwił nam powrót z zewnętrznych szkierów i musieliśmy nocować na bezludnej wysepce z jednym drzewkiem. Na szczęście następnego dnia pogoda poprawiła się, ale czasem takie przymusowe postoje mogą trwać dłużej. Potrzebna nam będzie mapa i kompas, ponieważ wśród labiryntu wysp można się łatwo zgubić. Na pierwsze wyprawy najlepiej wybierać się z kimś doświadczonym i nauczyć się różnych technik nawigacji i samoratownictwa.
Wpadliśmy na pomysł zorganizowania kursów i podzielenia się z innymi naszymi umiejętnościami i w 2007 r. powstała Polska Baza Kajakowa w Szwecji. W Morzu Bałtyckim po stronie szwedzkiej możemy też bez żadnych ograniczeń łowić ryby, a wieczorem taka świeża rybka smażona na ognisku to najlepsza nagroda dla zmęczonego kajakarza. W przypadku wypraw morskich kajakarz powinien być wyposażony w środki ratunkowe, pompę zenzową, poduszkę na wiosło, flarę dymną, rakietnicę, radio VHF i lampę stroboskopową. Najważniejsze jest, żebyśmy wiedzieli, co robimy i mieli to pod kontrolą. Dziś dostępne są szkolenia na różnego rodzaju akwenach, w przeróżnych warunkach pogodowych i porach roku. Wszystkie okoliczności powinny uwzględniać nasze umiejętności.
Styl życia
Może niekoniecznie należy liczyć przepłynięte kilometry i wielkie crossy, ponieważ to wszystko jest zmienne. Ten sam akwen może być spacerkiem na Krutyni, a za kilka godzin rozszalałym morzem, gdzie tylko Neptun wie, komu będzie dane wrócić na brzeg. Kajakarstwo morskie to nie tylko technika pływania. Nawigacja, taktyka, prowadzenie grupy, biwakowanie – czyli wszystko, co dzieje się od pobudki do zaśnięcia – to całe bogactwo doświadczeń i stylu życia odmiennego od miejskiej codzienności. To swoista subkultura, pasja, która łączy ludzi o tych samych zainteresowaniach. Gdy wsiada się do kajaka, znikają wszelkie formy i nieważne kim jesteśmy na lądzie. Przyroda weryfikuje wszystkich bezwzględnie w ten sam sposób. Szybko staje się jasne, co kto potrafi i jaki ma dzień. To jak z muzykami, każdy dostaje nuty i gra – jeśli grupa jest dobrana, tworzy się tzw. efekt ABBY – każdy jest zdolny, ale razem można być czterokrotnie lepszym i osiągnąć to, czego nie da się samemu. Tak powstają udane ekspedycje i wyprawy, które zostają w pamięci na zawsze.
Nie chciałbym tu gloryfikować kajakarstwa morskiego, ale osobiście próbowałem wielu sportów i nigdzie nie spotkałem się z tak wszechstronnym dopełnieniem. Świeże powietrze, wysiłek fizyczny, obserwowanie przyrody, odkrywanie nowych miejsc, cisza i spokój pozwalają poczuć się dobrze na duszy i ciele.
Autor: Grzegorz Rózik
www.skanpol.com