Mnogość zajęć przed i podczas świąt Bożego Narodzenia i lenistwo, jakie nas dopadło po świątecznym obżarstwie sprawiły, że nie udało się nam popływać w grudniu. Dlatego tuż po zakończeniu się wszystkich „noworocznych obowiązków” wiadomo było, że TRZEBA zejść na wodę. W tak zwanym „międzyczasie” zima przypomniała sobie o tym do czego służy i w Nowy Rok temperatury po raz pierwszy w tym zimowym sezonie spadły, zarówno w dzień jak i w nocy, poniżej zera. 02 stycznia w nocy było -18 st.C., a pomimo silnego słońca w dzień, nie udało mu się ogrzać powietrza powyżej -10 st.C.
Ale co tam! Nic to dla nas. Spakowaliśmy kajaki i żeby stosunek asfaltu do przebytego wodnego szlaku był korzystny, pojechaliśmy do Przygłowa na Luciążę, która jak twierdzi Krzysiek Nowak, nigdy nie zamarza.
Dodatkowym bodźcem do pojawienia się właśnie tego dnia i na tej właśnie rzece był noworoczny „maraton kajakowy” Klubu Amber, czyli Królewska Pilica. Tego dnia uczestnicy „czterodniówki” mieli płynąć właśnie Luciążą.
Pomysł na noworoczny psikus był oczywisty: płyniemy pod prąd w ładne miejsce, rozbijamy obóz (namiot, krzesełka, ognisko, jedzonko) i czekamy na znajomych. Mamy nadzieję namieszać im w głowach naszym obozem przetrwania. Zajęliśmy się rozpalaniem ognia, mającego wyglądać jakby się już trzy dni palił i nie udało się rozwiesić prania na rzutce pomiędzy drzewami, co dopełniłoby obrazu. Przypłynęli zaledwie kilkanaście minut po czasie, jaki im daliśmy w naszych rozważaniach. Wszystko za sprawą wywrotki jednego z kajaków na starcie. Nie da się dokładnie zacytować ich komentarzy, kiedy nas zobaczyli 🙂 Oczywiście, że byli zadziwieni i zaszokowani naszym obozowiskiem. Większość uwierzyła, że biwakujemy tu „od wczoraj”, albo i od świąt.
Po rozgrzaniu się przy naszym ogniu – popłynęli dalej. A my szybciutko zwinęliśmy namiot, spakowaliśmy krzesełka, zagasiliśmy ognisko i przed zachodem słońca byliśmy w domu.
A Luciąża? Piękna jak zwykle, ale mocno przecięta. Na odcinku, którym płynęliśmy (około 3 km w górę rzeki od Przygłowa) nie było ani jednej zwałki, za to było kilka świeżych śladów po pile. Dokuczał nam bardzo niski poziom wody. Często odpychaliśmy się wiosłami od dna, podczas płynięcia pod prąd. Jeśli chodzi o lód, to kilkanaście (kilkadziesiąt) centymetrów od brzegu była już zamarznięta, a rano płynął nią śryż.
Dobrze nam zrobiło to pływanie.
Fot. Ogień i nam pomógł nie zamarznąć.Spływ w pigułce:
Akwen: rzeka Luciąża
Długość trasy: około 6 km
Stopień trudności: połowa trasy pod prąd, rzeka z oblodzonymi brzegami, wymagająca precyzji i umiejętności – umiarkowanie trudno
Miejsce startu: Przygłów przy domu Agi i Krzyśka Nowaków – pod prąd
Miejsce zakończenia: Przygłów przy domu Agi i Krzyśka Nowaków
Organizator: we własnym zakresie
Komandor: Tomek
Sprzęt: Foka i Kiwaczek
Cel spływu: spotkanie się ze znajomymi, płynącymi na spływie zorganizowanym przez Klub Amber z Tomaszowa