W połowie stycznia dostaliśmy zaproszenie od Moniki Jasińskiej – prezes KTK „Zimorodek” – na Wełnę.
„Mam przyjemność zaprosić Was na kolejną „Zimową Wełnę”. Zapraszam tym bardziej, że w tym roku mija 10 lat od daty powstania Zimorodka, a trudno sobie wyobrazić milszych gości, lepszy czas i bardziej odpowiednie miejsce do świętowania tego jubileuszu :)”
Czy mogliśmy odmówić takiemu zaproszeniu?
Zimową Wełną mieliśmy płynąć po raz drugi. Pierwszy raz byliśmy na Wełnie w 2010 roku. Pamiętam ten spływ z kilku powodów: pierwszy raz wtedy płynęłam podczas kilkunastostopniowego mrozu, poznałam Michała Krotofila, wygrałam ze Stasią Marek w zawodach na ergometrze wioślarskim. To był także mój pierwszy raz w zawodach na orientację… Znalazłoby się więcej wspomnień.
W związku z tym, że zima licha w tym roku, wydawało się, że podobnie jak w Sylwestra na Drzewicy, będziemy mieć raczej wiosenny spływ, a nie zimowy. Zima jednak nie chce łatwo ustąpić miejsca wiośnie i na tydzień przez planowanym terminem spływu przymroziło. Dwudziestostopniowe mrozy nie zaszkodziły Wełnie. Wbrew naszym obawom, rzeka płynęła i dwa dni na wodzie upłynęły we wspaniałej i ciepłej spływowej atmosferze. Duży mróz nie odstraszył nawet amatorów zimowych kąpieli i dwóch panów wykąpało się w Wełnie w pełnym kajakowym rynsztunku.
Wieczorem, po pierwszy dniu spływu, jubileuszowy wieczór uświetnił tort, wizyta władz i wystrzał z prawdziwej armaty! Ale wspaniały dźwięk!
Nie to jednak ze spływu zapamiętamy najbardziej.
8 lat temu Kajakarze Lewego Odry Brzegu namówili nas na „ucieczkę” na Flintę. Tym razem nie było to możliwe, bo Flinta zamarzła na kość, zaliczyliśmy więc po raz pierwszy odcinek Wełny od Jaracza Młyna. Nie znaliśmy wcześniej tego odcinka. Ale piękna ta rzeka!!! Szybki nurt w niewysokim wąwozie, a brzegi całe udekorowane sopelkowymi girlandami i kryształkami lodu. Dzieło sztuki! Ciągnące się na kilkunastu kilometrach lodowe ozdoby trudno było sfotografować. Silne słońce i silny nurt nie pomagały zatrzymać w kadrze tego, co widzą oczy. W różnych zakątkach rzeki widać było kajakarzy z aparatami i komórkami. Wszyscy byli przekonani, łącznie z nami, że mogą już nigdy drugi raz nie zobaczyć takich cudów natury. Zrobiliśmy kilkaset zdjęć, ale na zaledwie kilka oddaje ten absolutny geniusz natury.
Monika, jej brat i kuzyni okazali się fantastycznymi gospodarzami. Długa wieczorna dysputa, nie tylko o kajakarstwie, zapadnie na długo w naszej pamięci. Dziękujemy za gościnę, a rzece dziękujemy, że założyła dla nas najpiękniejszą biżuterię.