Na jubileuszowy siedemdziesiąty Międzynarodowy Spływ Kajakowy na Dunajcu jechaliśmy „głodni” dunajcowego pływania. Ubiegłoroczny spływ miał niecodzienny przebieg, spowodowany bardzo wysokim stanem wody – powodzią w Pieninach – i wywołał w nas niedosyt tej niesamowitej atmosfery, jaką zapewnia tylko TEN spływ. Tym razem zobaczyliśmy bardzo niewiele wody w Nowym Targu i jeszcze mniej (właściwie prawie wcale), kiedy spoglądaliśmy z mostu w Hubie. Chyba nawet stan wody był niższy niż dwa lata temu, co wydawać by się mogło niemożliwe.
W ubiegłym roku po raz pierwszy wypróbowaliśmy pomysł dojechania do Nowego Targu rano tuż przed pierwszym etapem spływu. Środowy wieczór przed długim weekendem oznacza zwykle kataklizm komunikacyjny na „zakopiance” i wielogodzinne stanie w korkach. Postanowiliśmy więc wstać rano, wyjechać o 4:00 z domu i przed rozpoczęciem spływu być na miejscu. Dojazd wczesnym rankiem w Boże Ciało to doskonały pomysł. Podróż do Nowego Targu pod Halę Lodową (300km) zajmuje nam 3 godziny i kilka minut, tak więc tuż po 7:00 byliśmy na miejscu. Tu, w wyznaczonej strefie parkowania kajaków na boisku „stadionu” miejskiego, zostawiliśmy kajaki na pierwszy etap i ruszyliśmy do Krościenka na biwak. Zanim wsiedliśmy do autobusu dla kajakarzy, który zawiózł nas na start, zdążyliśmy jeszcze rozbić namiot i spakować się na czas płynięcia. W autobusie zjedliśmy kanapki, przywiezione jeszcze z domu i tak oto o 10:00 byliśmy na starcie spływu wraz z naszymi kajaczkami.
Tym razem nasz wybór kajaków padł na Kiwaczka i Lalunię. Bałam się nieco płynąć pięciometrowym kajakiem górską rzekę, pamiętając jakie atrakcje oferuje ten odcinek Dunajca, który zaplanowany został jako trasa spływu, więc odstąpiłam Kiwaczka Tomkowi. Widocznie uznał, że Mój Kochany Kajaczek jest naszym najszybszym polietylenem, bo Foce dał wolne w ten weekend. W tym układzie Tomek musiał wziąć drugi kajak na slalom, który jest atrakcją drugiego dnia spływu. Dla mnie wybór był w zasadzie jeden. Mogłabym wprawdzie wziąć Oranga, który świetnie sprawiłby się na slalomie, ale chyba byłby zbyt wolny na Odcinku Regularnego Przepływu i na wyścigu, więc wzięłam Lalunię. Od biedy „jakoś” i slalom pokonam w Carolinie 12. Może uda się nawet ucelować w którąś bramkę…
Pierwszy etap MSKnD to Odcinek Regularnego Przepływu. ORP to konkurencja polegająca na pokonaniu wyznaczonego odcinka rzeki (w tym przypadku z Nowego Targu do mostu w Hubie – tuż przed Zalewem Czorsztyńskim) w ściśle wyznaczonym dla każdego typu łodzi czasie. Ten odcinek ma około 18 km. Przed spływem sędziowie przygotowują kilka limitów czasowych, z których w dniu startu wybierają jeden, dostosowany do panujących warunków na wodzie. W ubiegłym roku, przy powodziowej wodzie ten czas był najkrótszy z możliwych, a w tym roku ze względu na bardzo niski stan wody sędziowie wydłużyli jeszcze najdłuższy z możliwych wariantów czasowych. W ten oto sposób czas dla kajaków jednoosobowych turystycznych został wyznaczony na 145 minut – czyli dwie godziny i 25 minut. Największa trudność polega na tym etapie na umiejętności obliczenia dokładnego czasu w którym należy wpłynąć na metę. Zawodnicy są wypuszczani z Nowego Targu co dwie minuty (po kilka osad). Do zawodnika należy zapamiętać czas startu wg zegara spływowego i dokładnie obliczyć sobie czas wpłynięcia na metę. Ja wystartowałam o 13:01, więc na metę powinnam wpłynąć o 15:26. Każda minuta odstępstwa od wskazanego czasu to 5 punktów karnych. W tym roku czasy okazały się bardzo łaskawe i udało mi się po raz pierwszy dopłynąć do okolić mety przed czasem, Dla takich jak ja sędziowie przygotowali „poczekalnię”, gdzie bezpiecznie tuż przed metą można było oczekiwać na odpowiednią porę i przekroczyć linię mety o czasie. Udało się nam obojgu. Za ten etap otrzymaliśmy maksymalne 150 punktów. Po przepłynięciu koło sędziów kajakarze musieli jeszcze „relaksacyjnie” dopłynąć do Mizernej na Zalewie Czorsztyńskim (około 6 km), gdzie czekał na nas żurek, autobus i transport kajaków.
Coś kiepsko się czułam po tym dniu. Nocna ulewa zamieniła się (tuż przed startem) w upalne bezchmurne niebo i płynęliśmy ponad trzy godziny w pełnym słońcu. W Mizernej poczułam bardzo silny ból głowy i mdłości. Pomyślałam sobie, że to chyba przez tą zarwaną noc. Po powrocie do namiotu bardzo wcześnie poszłam spać, ale ranek przywitał mnie biegunką i wymiotami. Tak oto dowiedziałam się co oznacza udar cieplny. Ledwo przeżyłam ten ranek. Prawie nic nie jadłam, czułam się fatalnie. W drodze autobusem spływowym z Krościenka do Sromowiec Wyżnych na start wyścigu, marzyłam tylko o szybkim dostępie do toalety. O dziwo znalazłam jedną nieskazitelnie czystą przy sklepie. Byłam uratowana. Korzystałam z niej kilkukrotnie zanim sędzia wyczytał mój numer startowy i wezwał mnie na start. Znowu słońce wyszło w chwili kiedy zeszłam na wodę a ja znowu nie wzięłam nic na głowę. Tym razem jednak udało mi się posmarować kremem. Marzyłam tylko o tym, żeby dopłynąć do mety i odpocząć. Pomimo słabej formy udało mi się uzyskać „przyzwoity” czas. Przynajmniej nie byłam ostatnia. Tomkowi poszło znacznie lepiej. Dziewięciokilometrowy wyścig pokonał w 42 minuty i 13 sekund. Świetnie! Świetnie Kiwaczek! Jesteś bardzo dzielny!
Po wyścigu spłynęliśmy sobie przełomem do Krościenka, przeciskając się wśród tratw i dmuchanych kanadyjek Czechów. Naszą uwagę przykuła kaczka z dziewięcioma małymi kaczątkami i czarny bocian, na których tłum w przełomie nie robił żadnego wrażenia. Po dopłynięciu na biwak wprost pod namiot poszłam oczywiście spać, by obudzić się na godzinę przed slalomem.
Slalom to trzecia konkurencja dunajeckich zmagań. Zwykle jest to 5 bramek, z przynajmniej jedną podjazdową (czerwoną, którą trzeba pokonać pod prąd). Slalom sprzed dwu lat był ustawiony na tyle sprytnie, że nie udało mi się zaliczyć żadnej bramki. Moim celem na ten rok było poprawienie wyniku i zaliczenie co najmniej jednej bramki na czysto. Zanim stanęliśmy na starcie oglądaliśmy innych kajakarzy. To dało nam dosyć dobre pojęcie o sposobie na pokonanie tego odcinka z zaliczeniem bramek. Dokładnie wiedzieliśmy co trzeba zrobić, pozostało tylko pytanie czy będziemy umieli…
Na start slalomu zgłosiło się tak wielu chętnych, że konkurencja była rozgrywana przez ponad trzy godziny! Większości uczestników udało się zaliczyć przynajmniej dwie-trzy bramki, byli tez tacy, którzy fenomenalnie zaliczyli całość, ale nie obyło sie także bez kabin, ku uciesze ratowników. Bardzo chcieli się wykazać 🙂
Każde z nas zrealizowało swój plan. Tomek bezbłędnie pokonał całość w doskonałym czasie 1 minuta i 26 sekund (o ile dobrze pamiętam), a ja przeszłam na czysto przez aż trzy bramki, dwie celowo opuszczając, kiedy zorientowałam się, że zbyt dużo czasu bym straciła by do nich podchodzić. Dostałam 1 minutę kary (2 x 30 sek).
Tym sposobem po ORP, wyścigu i slalomie uplasowaliśmy się na 6-tym (Tomek) i 7-mym (ja) miejscu. Bardzo się cieszyliśmy. W sobotę wystarczyło tylko stanąć do etapu, by utrzymać zajęte lokaty.
MSKnD fascynuje nas z wielu powodów. To spływ kontrastów: tu można zobaczyć najróżniejszych ludzi i bardzo różny sprzęt. Tu można siąść przy ognisku zarówno w wielkimi kajakarzami na miarę Olka Doby czy Krzysztofa Ptasińskiego ale także z tymi, którzy pierwszy raz na wodzie. To właśnie na Dunajcu znajdują swoją „cichą przystań” byli olimpijczycy niemieccy, byli zawodnicy litewscy i mistrzowie kanadyjek – Węgrzy. Dunajec to spływ podczas którego rodzą się dzieci, na który wraca się przez 50 lat, który wspomina się potem przez następny rok. Tu zawiązują się przyjaźnie i milkną waśnie. Sami musicie tego doświadczyć!
Spływ w pigułce:
Akwen: rzeka Dunajec (+Zalew Czorsztyński)
Początek spływu: Nowy Targ tuż za progiem przy Hali Lodowej
Koniec spływu: Jazowsko (oczyszczalnia ścieków)
Długość trasy:
Trudność: WW I-II, w tym roku trudność polegała na umiejętnym „czytaniu wody” wobec bardzo niskiego stanu wody Dunajca
Sprzęt: Kiwaczek (Tomek), Lalunia (Kinga), Harley (Tomek slalom)
Organizator i komandor: STiRK „Dunajec”, komandor Franciszek Malec
Relację zdjęciową ze spływu możecie zobaczyć tutaj.